najgorętsza. P. d’Avrigny pozwolił po raz pierwszy otworzyć okno w pokoju, w którym Magdalena leżała. Zastał więc córkę siedzącą na łóżku. Z rozkoszą oddychała tém powietrzem, któremu tylko przez okno wchodzić do niéj wolno było, i z radością patrzała na tę zieloność, po któréj jeszcze biegać nie mogła. Ale za to, łóżko jéj było zasłane kwiatami — i podobne było ołtarzowi, jaki nie jeden z nas widział w dzieciństwie i niejeden zobaczy znowu, kiedy ludzie przywrócą tę piękną i poetyczną uroczystość Bożego ciała, której zaniedbali sami.[1]
Amory przynosił jéj kwiaty jakie chciała, świeże, wprost z ogrodu.
— Ach! mój ojcze! rzekła Magdalena spostrzegłszy p. d’Avrigny, jakże ci dziękuje za miłą niespodziankę, którą pozwoliłeś mi zrobić; jakże ci dziękuję za te powietrze, i za kwiaty. Zdaje mi się, że swobodniej oddycham nasycając się wonnością lata. Pamiętasz ojcze tego ptaszka, coś go włożył pod dzwon pneumatyczny z krzakiem róż razem? pamiętasz, ile razy odbierałeś oni różę, gasnął pomału, i znowu wracał do ży-
- ↑ w Paryżu