Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/207

Ta strona została przepisana.

— Ach! ty nie pojmujesz, Amory, rzekła mi, ile ta straszna choroba, co wszystkich tak niepokoi, ile ona dla mnie okrutnych ma przyjemności. Zdaje mi się, że nie tylko zmysły moje dawne podwoiły swą siłę, ale, że obudziły się we mnie zmysły inne, nieistniejące przedtem, zmysły duszy, jeśli powiedzieć tak można. — W téj muzyce, którąś grał tylko co, odkryłam melodye, których ani przeczuwałam do dzisiaj; a przecież słyszałem to już ze sto jakie razy. I róże moje jaśminy mają dla mnie teraz woń taką, jakiej przedtem nie miały, i znowu nie będą, być może, miały, skoro do zdrowia powrócę. Słuchaj, na — przykład wczoraj (tylko się nie śmiej ze mnie Amory) ptaszek jakiś świergotał w krzaku, na gniazdku swojem; i mnie się zdało, że gdybym była sama jedna, gdyby ojca i Ciebie przy mnie niebyło, gdybym zamknęła oczy, i gdybym skupiła wszystkie władze moje na ten śpiew, to bym nareszcie pojęła doskonale, co ptaszek ten mówił do swéj samiczki i do dziatwy swojéj.
Spoglądałem na p. d’Avrigny, drżąc z obawy, czy jakie ostatki gorączki nie męczą biednéj Ma-