Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/226

Ta strona została przepisana.

mojem ramieniu. P. d’Avrigny chciał coś powiedzieć....
— 0! mój ojcze, rzekła, przypomniéj sobie, żeś mi obiecał pozwolić przejść się po ogrodzie!..
— Prawda, rzekł p. d’Avrigny, i pozwalam ci z całego serca, ale idź wolno.
— Ojcze, rzekłem mu, rozkaz Magdalenie, aby się dobrze na mnie oparła.
Odpowiedział mi skinieniem tylko; przez chwilę sądziłem, że zazdrości mi tego, iż Magdalena na moim się wspierała ręku, ale jeśli to uczucie zrodziło się w sercu jego, to tylko na chwilę maluczką, bo sam dał nam znak, żebyśmy poszli.
Oddalaliśmy się powoli. Zdawało się, że Magdalena poraz pierwszy widzi kwiaty, drzewa, i trawniki. Na widok każdej rzeczy wydawała okrzyk podziwienia: czy to spostrzegła chrzabaszcza, co jak żywy szmaragd pełzał po alei, czy motyla, co jak kwiat latający unosił się za wiatrem z jednego krzaka na drugi, czy sfinxa z długim pyszczkiem, co miga szybko skrzydełkami, że się wydają nieruchome — dziwiła się wszystkiemu.
Bo też i natura nigdy mi się tak ożywioną nie-