Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/237

Ta strona została przepisana.

prawie bez tchu; wzruszenie ich było wielkie. Wreszcie Amory zaprowadził młodą dziewicę do altany sklepionej liliami, powojem i różą — gdzie zwykle spoczywała we dnie, a gdy siadła na ławce, on był obok niéj.
Magdalena słusznie się nie lękała świeżości nocy. Noc była piękna, jakie się nie raz wiecie zdarzają, ciepła, jasna i gwiaździsta. Wzrok, ku niebu wzniesiony, ginął w głębiach niezmiernych i nieznanych, gdzie gwiazdy ledwo dojrzane błyskały, jak piasek dyamentowy.
Wiatr łagodny, i szemrzący, jak tchnienie miłości, biegał po drzew gałęziach. Tysiączne dźwięki stolicy ginęły zwolna i tylko słychać było ten szmer głuchy, odległy, co nigdy nie ścicha, niby oddech miasta śpiącego. Słowik śpiewał w głębi ogrodu: to się wstrzyma nagle, to znowu zaczyna swój śpiew grymaśny, który raz wylewa się dźwięcznemi i słodkiemi tony, drugi raz tryska nótami oderwanemi, a echo powtarza je przeciągle, długo. Jednem słowem była to noc wyłącznie dla słowików, poetów i kochanków przeznaczona.
Noc taka musiała głębokie uczynić wrażenie na nerwowéj organizacyi Magdaleny.