Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/240

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie, szeptała Magdalena — mój ojciec słusznie mówi, trzeba żebyś jechał; potrzeba abyś mi pozwolił nabrać sił, do zniesienia miłości naszej. Wiesz o tém, że ona mało mię nie zalała już dwa razy, mnie biedną trzciną. — Mnie zabić? rozumiesz to Amory? rozumiesz, że mogłabym umrzeć, i dziś nie byłabym przy tobie, pełna szczęścia i radości, i życia — ale bym leżała w głębi grobu, z rękami w krzyż złożonemi......
Ale co tobie mój ukochany Amory?
— O! mój Boże! zawołał Amory, nie mów takich rzeczy, Magdaleno, bo rozum stracę do reszty.
— Więc przestanę... — Patrz ukochany mój, oto jestem szczęśliwa, i Bogu dzięki ocalona i powrócono światu; otóż jestem przy tobie; a w koło nas noc cudowna, i w około nas wszystko miłością tchnie! Słuchaj! — czy nie zdaje ci się, że Aniołowie nawet szepczą do siebie wyrazy podobne naszym?
I zatrzymała się, jak gdyby chciała usłyszeć lepiéj.
W téj chwili lekki powiew wiatra- rozwiał nieco długie włosy Magdaleny, i końce jéj loków