Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/241

Ta strona została przepisana.

dotknęły lica młodzieńca, który znowu za słaby na takie uczucie, pochylił głowę w tył i westchnął.
— U! zlituj się Magdaleno, zlituj się nademną! szeptał Amory.
— Zlitować się nad tobą? — więc nie jesteś szczęśliwy? — O! ja nie wiem, ale mnie się zdaje mój drogi, że niebo mi zesłało nie ziemskie marzenie. Powiedz mi, czy nie takie szczęście czeka nas w raju? czy istnieje, czy może istnieć większe jakie?
O! jest, jest — szeptał Amory, otwierając oczy i widząc piękną twarz Magdaleny skłonioną ku sobie, — O! jest, jest jeszcze większe daleko.
I zarzuciwszy obie ręce swoje na szyję Magdaleny, z wolna jéj głowę do swojéj przybliżał, póki włosy jéj nie musnęły znowu jego lica, i póki tchnienie jego nie zmięszało się z jéj tchnieniem.
— A jakież to szczęście? mój Boże! spytała Magdalena.
— O! szczęście to, szczęście niewymowne kiedy słowa kocham! razem z dwojga ust wyrze-