Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/260

Ta strona została przepisana.

Zaledwo zaczyna się Wrzesień, a liście opadają już. Lato było skwarne, bez wiatrów chłodnych, bez deszczów ożywczych. Zato jesień wcześnie zabija nam kwiaty i Magdalenę zabije.
Dosyć było ludzi w lasku, mimo że dopiero 10ta, i czas wcale pochmurny. Puściłem swobodnie konia mego, doniósł mię aż do Marly, przesadzając barjery i rowy. — O 11ej godzinie wróciłem do domu zmęczony jazdą, skołatany boleścią; jednak czułem, że zmęczenie ciała zmniejszało ból duszy mojej.
Magdalena tylko co się obudziła. Drogie dziecię! Nie cierpi wcale, umiera zwolna, nie wiedząc o tém, że umiera. Pytała się gdziem był tak długo; nieobecność moja niepokoiła ją. — O tobie tylko Antonino nie mówi wcale. Zkąd milczenie? Zbliżyłem się do łóżka jej i powiedziałem, że sądziłem, iż śpi jeszcze i dla tego nie wchodziłem. Nie pozwoliła mi skończyć i na znak przebaczenia podała mi rękę malutką, palącą. Potem prosiła mię, abym jéj przeczytał cokolwiek z Pawła i Wirginii.
Otworzyło mi się właśnie pożegnanie tych biednych dzieci. O! zaledwo łzy mogłem wstrzymać,