Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/262

Ta strona została przepisana.

wa, spokojna, gwiaździsta. Ja i Magdalena chodziliśmy razem. Kraj był jakiś obcy — wszelako mi znany. Szliśmy rozmawiając po nad brzegiem morza, w około pięknéj zatoki, i podziwialiśmy blask księżyca, co srebrzył spokojne wód fale; nazywałem ją żoną mą, ona mówiła mi Amory, a mówiła tak słodkim głosem, że Aniołowie cudniejszej nie znają muzyki.
Nagle, obudziłem się z tych snów rozkosznych; ujrzałem pokój ciemny, białe łożę, ponurą kobietę, co przy Magdalenię czuwa z nami, a obok mię stał p. d’Avrigny, poważny i milczący, badał uśpioną córkę; twarz jego była nieruchoma, oczy straszne wyrazem myśli głębokiéj.
Widzisz, żeś źle zrobił napierając się czuwać dziś, rzekł mi zimno; w 24 roku życia sen potrzebniejszy jest aniżeli w 60tym. Idź odpoczniéj nieco, mój kochany, ja zostanę tu.
Nie było w słowach jego ani cierpkości, ani urągania; i owszem można było dojrzeć współczucie ojcowskie dla mej słabości, a przecież uczułem w sobie szal jakiś głuchy i zazdrość głęboką. Bo w istocie on mi się wydaje istotą nad ludzką, duchem pośrednim między Bogiem i ludź-