Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/264

Ta strona została przepisana.

do jego gabinetu, zastałem go pochylonego nad biurkiem; głowę miał opartą na ręku. Sądziłem że śpi, i zbliżyłem się do niego nie tak już upokorzony, bom mniemał, żem dostrzegł i w tym człowieku ludzką słabość. — Ale sądziłem źle; usłyszawszy kroki me, podniósł głowę; po twarzy jego obfite płynęły łzy.
Wtedy serce moje ścisnęło się straszliwie; pierwszy raz dopiero widziałem łzy na twarzy jego.
A dotąd widząc spokój jego, sądziłem, że miał nadzieję.
— Czyż nadzieja ocalenia jéj zginęła? zawołałem....
Więc nie znasz środka już? Nie masz żadnego lekarstwa?
— Nic nie działa, nic, odpowiedział mi. Wczoraj przygotowałem jéj napój nowy, bezskuteczny, bezużyteczny, jak wszystkie poprzednie. Ach! i cóż to jest nauka? mówił daléj, podniósłszy się i chodząc wielkiemi kroki; to cień, to czczy wyraz. Gdyby mi jeszcze mówiono, że idzie o wlanie życia w organizację starą, zużytą którą wiek sam ciągnie do grobu, że idzie o odżywienie krwi zbiedniałej latami, że idzie o mnie naprzykład,