Ptaszyna jakaś siadła na oknie, zaśpiewała i uleciała.
Magdalena otworzyła oczy, chciała się podnieść i powtórzyła dwa razy: duszno! duszno!, upadła i westchnęła.
Było to ostatnie westchnienie.
P. d’Avrigny podniósł się i tłumionym głosem rzekł:
— Żegnam cię, Magdaleno.
Amory krzyknął.
Antonina zapłakała.
Magdalena już nieżyła. Razem z gwiazdami zagasła. Pomału, ze snu przeszła do śmierci; jedynem wysileniem jej było westchnienie.
Ojciec, kochanek i siostra poglądali chwil kilka w milczeniu, na drogie im zwłoki. Oczy jej, które w niebo już patrzeć miały, otwarte były; dla tego Amory wyciągnął rękę chcąc zamknąć powieki. Ale p. d’Avrigny zatrzymał go.
— Ja jestem ojcem, Panie, rzekł.
I oddał umarłéj tę pobożną i straszliwą usługę; potem, po chwili niemego i bolesnego patrzenia, na piękną jéj twarz, zimną już, nasunął kołdrę, co śmiertelnym stała się całunem. Wtedy wszy-
Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/288
Ta strona została przepisana.