gny blednąc równie jak ona — córko moja! — Ach! to ty ją zabijesz Amory!...
I skoczył do Magdaleny, wziął ją na ręce swoje, jak dziecię, i uniósł do blizkiego pokoju — Amory chciał iść za nim.
— Zostań Pan, rzekł zatrzymując go we drzwiach; zostań! rozkazuję Ci.
— Ale, mówił Amory załamując ręce, ona potrzebuję pomocy.
— To cóż? rzekł P d’Avrignv, nie jestemże lekarzem?
— Przepraszam Pana, wyjąknął Amory, ale ja sądziłem.... ja niechciałbym się oddalić nie dowiedziawszy się...
— Dziękuje, ślicznie dziękuję mój drogi, za troskliwość. — Ale bądź spokojny — Magdalena zostanie z ojcem, a ja nie odnmówię jéj starań. A więc bądź zdrów — do widzenia.
— Do widzenia! rzekł młodzieniec.
— Do widzenia! odpowiedział P. d’Avrigny zimno poglądając, i pchnął nogą drzwi, które się zawarły za nim i za Magdaleną.
Amory pozostał na miejscu nieruchomy, w roz-
Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/30
Ta strona została przepisana.