Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/306

Ta strona została przepisana.

jęci boleścią, podali mu ręce w milczeniu i oddalili się z uszanowaniem.
Kiedy widział karety unoszące ich do Paryża, obrócił się do młodzieńca, który sam jeden pozostał przy nim z odkrytą głową.
— Amory, rzekł mu, powiedziałem, że od jutra nie zobaczę więcéj Paryża, ale dziś muszę tam być z tobą: muszę wydać niektóre rozkazy, muszę uporządkować interessa.
— I ja także, rzekł zimno Amory. Chociaż pan zapomniał o mnie na grobowym kamieniu Magdaleny, ja jednak widziałem z rozkoszą, że obok niéj, znajdzie się miejsce dla dwóch.
— Ach! zawołał p. d’Avrigny; i patrzał na młodzieńca, nie dziwił się wszakże odpowiedzi; ach! to dobrze.
Późniéj idąc na przód:
— Chodźże, rzekł.
Wsiedli razem do ostatniéj karety, która na nich czekała, i pojechali do Paryża. Przez drogę milczeli, jak rano.
W mieście Amory kazał zatrzymać się.
— Przepraszam, rzekł do p. d’Avrigny, ale i ja mam także załatwić niektóre sprawy dziś wie-