P. d’Avrigny patrzał na niego bystro, później ściskając go rzekł: — bądź zdrów Amory.
I ściskając go umyślnie położył rękę na sercu. Ale serce to biło spokojnie. Młodzieniec nie spostrzegł tego, i chciał wychodzić.
— Amory! jeszcze słówko, rzekł wzruszonym głosem ojciec Magdaleny.
— Co rozkażesz Panie? spytał Amory.
— Za pięć minut będę u ciebie. Mam ci jeszcze jedną rzecz powiedzieć.
— Będę Cię czekał, mój ojcze.
I skłoniwszy się wyszedł.
Pokój jego i pana d’Avrigny na jednym były korytarzu. Wszedłszy do siebie Amory, siiadł przed biurkiem, otworzył szufladę, przekonał sę, że nie tknięto jego pistoletów, że były nabite dobrze, i uśmiechał się bawiąc się cynglem. Usłyszawszy kroki p. d’Avrigny, położył broń na swoje miejsce i wsunął szufladę. P. d’Avrigny otworzył drzwi, zamknął je za sobą, i przybliżył się w milczeniu do młodzieńca. Stanął obok niego i wsparł rękę na ramieniu jego. — Przez chwilę była cisza uroczysta.
Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/310
Ta strona została przepisana.