Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/323

Ta strona została przepisana.

Te trzy cierpiące istoty zobaczywszy się razem, przez chwilę milczały. Zdało, się, iż każde z nich bało się przerwać milczenie; starzec uważnie patrzał na młodych ludzi, których boleść zdobna była tylą wdziękami; młodzi z uszanowaniem patrzeli na tego starca, który w rozpaczy swéj tak spokojną godność zachował. P. d’Avrigny skinął na nich aby siedli po bokach jego, i ujmując ich ręce w swoje drżące dłonie, mówił im ze smutkiem i dobrocią zarazem.
— Moje dzieci! oboje jesteście piękni i młodzi. Jesteście wiosną, przyszłością, życiem samém i widok wasz sprawia radość mojemu biednemu sercu. Ja kocham was istotnie. — Z rzeczy świata tego, was tylko kocham jeszcze; i wy mię kochacie, ja wiem, ale musicie mi przebaczyć — ja nie mogę z wami pozostać.
— Co? mój wuju, zawołała Antonina? opuszczasz nas? co mówisz? wytłumacz się wuju mój.
— Pozwól mi skończyć moje dziecko, rzekł p. d’Avrigny. Później zwracając mowę, do nich obojga, rzekł: powtarzam wam, w was tchnie życie, siła, a mnie śmierć pociąga ku sobie. Uczucia moje dla was, które mnie łączą z tym światem nie