Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/338

Ta strona została przepisana.

kała Antonina, pochyliwszy głowę i zarumieniwszy się z lekka.
— O! dziękuje Ci, dziękuje rzekł Amory; z łaski twojéj odjadę jeśli nie mniej smutny, to spokojniejszy przynajmniéj.
Po tem, do końca obiadu, nie wymówiono ani słowa już: bo dusze ich uciśnione były za nadto.
O w pół do siódmej powóz pocztowy zajechał na podwórze. Kareta p. d’Avrigny czekała już zaprzężona. Józef oznajmił że oba powozy gotowe. P. d’Avrigny uśmiechnął się, Amory westchnął, Antonina pobladła. P. d’Avrigny powstał; dzieci rzuciły się ku niemu; siadł znowu a oni klęczeli u nóg jego.
— Drogi ojcze, uściśnij mię, uściśnij zawołał Amory.
— Wuju mój błogosław mi, rzekła Antonina.
P. d’Avrigny ze łzami w oczach, objął ich swemi ramiony.
— Bądźcie szczęśliwe i spokojne, kochane dzieci moje, rzekł im; spokój niech was nawiedzi teraz; a szczęście w wieczności.
I kiedy całował oboje, ręce ich dotknęły się i zadrżały. Spojrzeli na siebie pomięszani i rozczuleni.