gdaleną; kazałem więc jechać naokoło przez bulwary, i w dwie godziny byłem w Ville-d’Avray.
Wszak znasz cmentarz; nizki mur go otacza. Nie chciałem aby kto wiedział o obecności mojéj; dla tego nie poszedłem do zakrysiyana po klucze, ale przeskoczyłem mur i byłem na cmentarzu. Było może wpół do 9éj wieczorem: dość ciemno. Przypatrzywszy się dobrze, wśród mroku postępowałem po całem, ciesząc się radością ponurą z téj ciemność co mię kryła przed oczyma wszystkich i z téj cimoności, która mi pozwalała być sam na-sam z boleścią moją.
Ale przybliżając się do grobu, ujrzałem jakby cień jaki na niem leżący. Zbliżyłem się nieco jeszcze; poznałem p. d’Avrigny.
Przez chwilę drżało wszystko we mnie. Ten człowiek więc wydzierał mi ją nawet w grobie! Żyła ~ był ciągle przy niej; umarła — nie opuszcza jej! oparłem się o drzewo; chciałem czekać póki nie oddali się.
Klęczał na ziemi; głowę miał pochyloną, ustami prawię dotykał ziemi świeżéj; mówił do niéj z cicha.
Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/354
Ta strona została przepisana.