ważnie jeszcze z godzinę, ale labyrint, zdało się, zwiększał się pod naszemi stopami; przepaliliśmy ze szczętem. Magdalena padła zmęczona i spłakana pod drzewem, i ja także czułem, że mi bardzo nie dobrze.
Przez kwadrans może siedzieliśmy — byłto kwadrans rozpaczy nie odpoczynku. Jedną razą słyszymy szelest jakiś po za sobą. Odwracamy się i widzimy, że biedna kobieta jakaś wychodzi z lasu z dziecięciem. — Krzyknęliśmy z radości: byliśmy ocaleni.
Rozbitki Meduzy nie ucieszyli się szczerzéj, kiedy im na widnokręgu żagiel Argoski zajaśniał, jak my, spostrzegłszy tę wieśniaczkę wśród lasu.
Powstałem i pobiegłem ku niéj, spytać się o drogę; ale nędza spieszyła się więcej niż obawa, ona mię uprzedziła.
— O! mój piękny paniczu i moja piękna panienko, zlitujcie się nademną i nad biedném dziecięciem mojém. — Dajcie grosz jaki.
Sięgnąłem do kieszeni, Magdalena zrobiła toż samo; ale cóż? całe dziesięć franków wydaliśmy na kwiaty. Poglądaliśmy po sobie, zawstydzeni
Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/363
Ta strona została przepisana.