— Ktoś, zawołał on, ktoś jest na grobie Magdaleny. — Co za nieznajomy....
Puczem siadając znowu.
— To nie jest nieznajomy, rzekł, to on!
— Kto on? zawołała Antonina poskoczywszy do okna.
— Amory — wyrzekł z cicha starzec.
— Amory! powtórzyła Antonina, i oparła się o ścianę, bo czuła że nogi jéj drżały.
— Tak, powrócił niezawodnie, i najpierw poszedł na grób jej. To dobrze.
I znowu P. d’Ayrigny wpadł w zwykłe milczenie i bezwładność.
Antonina także milczała, i nieruszyła się z miejsca, ale przyczyna tego inna była.
P. d’Avrigny nie czuł już nic, ona czuła za nadto wiele.
W istocie Amory przybył i był na cmentarzu.
Zbliżył się do grobu z odkrytą głową, kląkł, i modlił się widać, czas niejaki. Potem wstał, udał się drogą ku drzwiom — i nie widać go już było.
Antonina domyśliła się że przyjdzie, i omal nie zemdlała.
Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/413
Ta strona została przepisana.