W kilka chwil potem słychać było jak szedł po schodach, drzwi się otworzyły i Amory wszedł.
Antonina jakkolwiek spodziewała się go, krzyknęła. Na głos jej, P. d’Avrigny wyszedł na chwilę z osłupienia swego i odwrócił się.
— Amory! zawołała Antonina.
— To ty Amory, rzekł spokojnie P. d’Avrigny, jak gdyby się nie widzieli od wczoraj.
I podał mu rękę.
Amory zbliżył się ku niemu i ukląkł.
— Pobłogosław mię mój ojcze! rzekł Amory.
P. d’Avrigny nie mówiąc ni słowa, złożył obie ręcę nad głową młodzieńca. Amory przez chwilę klęczał. Z jego oczu płynęły łzy, i z oczu Antoniny płynęły. P. d’Avrigny tylko zachował zupełną nieczułość lica. Wreszcie młodzieniec powstał, zwrócił się do Antoniny, ucałował jej rękę, i wszyscy jak byli patrzyli po sobie i badali się wzajemnie — i wszyscy milczeli.
Amory dostrzegł, że ośm miesięcy więcéj zmieniły p. d’Avrigny, aniżeli ośm lat zwykłych zmienić mogły. Jego włosy bieliły się jak śnieg, piersi wklęsłe, wzrok bezbarwny, czoło zmarszczkami pokrajane, glłos słaby i drżący był.
Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/414
Ta strona została przepisana.