Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/47

Ta strona została przepisana.

wnych naszych nawyknień? Dla czegóż nie miał bym jej mówić ty, dlaczego nie miałaby mię nazywać Amorym? — To mi się tak prostem zdaje, że lękam się, i tysiące przeszkod sam tworzę. Ale czyż one istnieją rzeczywiście, kochany opiekunie, czy istnieją? — Może powiesz, żem zbyt miody i płochy; ale jestem przecież czterema latami od niéj starszy; a ta płochość nie jest potrzebą życia mego; owszem z natury nie jestem płochy, a jeżeli jestem teraz niekiedy, to dla tego, żeś mi tak rozkazał. — Ale tych wszystkich przyjemności sztucznych zrzeknę się, jeżeli chcesz, na jedno słowo twoje, na jedno skinienie Magdaleny: — bo ja ją kocham tyle, ile szanuję Ciebie. Ja uczynię ją szczęśliwą — przysięgam Ci! a im młodszy jestem tém więcéj będę miał czasu ją kochać. Mój Boże! życie moje do niéj należy — życie całe. — Ty wiesz dobrze, ty co ją ubóstwiasz, że kto kocha Magdalenę, to już na zawsze. Bo jakże możnaby przestać ją kochać? Myśl sama szalona jest. — Dość ją widzieć, dość patrzeć na jej piękność, dość zajrzeć do jéj duszy, i zobaczyć te skarby dobroci, wiary, miłości i niewinności, jakie ją zdobią. — Nie! nie ma