mémi, wyszukał takiego coby godnym jéj był pod każdym względem.
— I to prawda.
— Otóż, panie, mówił daléj Amory zastanowiwszy się dobrze i dojrzale rozważywszy wszelkie względy, imienia i majątku, przychodzę prosić pana o rękę siostrzenicy pana dla... (Amory zatrzymał się nie będąc w stanie słowa wyrzec).
— Dla kogo? spytał d’Avrigny; a tym czasem Amory patrzał grób Magdaleny.
— Dla vicehrabi Rudolfa de Mengis.
— Dobrze, rzekł p. d’Avrigny, pytanie jest ważne i warto zastanowić się nad niem. Potem odwracając się:
— Antonino! zawołał.
Antonina bojaźliwie otworzyła drzwi i weszła.
— Chodź tutaj dziecię moje, mówił do niéj p. d’Avrigny podając jéj rękę, a drugą zatrzymywał młodzieńca na miejscu, chodź, siadaj tu, i podaj mi rękę twoją.
I ujął jéj rękę w swą dłoń, a w drugiéj cisnął rękę młodzieńca, i patrzał na nich kilka minut. Oni milczeli i trwożyli się wzajemnie. Potem uścisnął ich z kolei.
Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/500
Ta strona została przepisana.