Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/57

Ta strona została przepisana.

badasz i puls jego; każda bladość lica cię przestrasza, każdy rumieniec nagły trwoży. — Gorączka jego pali ci arterye, i kaszel jego rozdziera ci piersi; a śmierć — to widmo straszliwe, które na drodze życia towarzyszy nam, niewidzialne dla innych jedno dla nas nieszczęśliwych lekarzy — śmierć dotknięciem jednem może zniszczzyć kwiat twój i tchnieniem jednem zabić nadzieję twą. — I mówisz widmu temu: — weź mię, a pozwól żyć dziecięciu! I śmierć się oddaliła, nie dla tego, że usłuchała słów twych, ale że czas jéj nie przyszedł. A w miarę jak się oddalała, czułeś jak odradzałeś się sam; a za jéj zbliżeniem znowu — niknąłeś z dzieckiem swojem.
„Ale niedość, że córka twa wrócona do życia, potrzeba ją stworzyć dla świata. Jest piękna, to trzeba, dodać wdzięku jéj piękności; i dobroci jéj trzeba nadać kierunek, i myśl trzeba w pewien rozminąć sposób. I co godzina, co chwila wznosisz budynek myśli jéj, kształtujesz serce. I ubóstwiasz ją i trzeba, aby inni ubóstwiali ją równie: — Dla innych ledwo się chwieje na nóżkach — dla ciebie chodzi już. — Dźwięk najmniejszy jéj głosu — to mowa doskonała dla ciebie; — a ledwo zacznie składać sylla-