Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/64

Ta strona została przepisana.

— Doprawdy!
— Tak wielkiej wagi, że nie śmiem...
— Ty Antosiu moja ukochana, nie śmiesz do mnie mówić; cóż masz mi powiedzieć takiego?
— Mój wuju, to się nie zgadza ani z moim wiekiem ani z położeniem.
— Nic nie znaczy Antonino; mimo wesołość twą wiem żeś myśląca; mimo płochość całą, nieraz okazałaś najwięcej rozsądku z nas wszystkich; mów, szczególniej jeżeli to może się ściągać do Magdaleny.
— Właśnie, mój Wuju, chciałem ci mówić o niéj.
— Dobrze, cóż więc mi powiesz?
— Mam ci powiedzieć mój dobry Wuju — O! przebaczysz mi, prawda? Mam ci powiedzieć, że zbyt kochasz Magdalenę — ty ją zabijesz....
— Ja — zabiję ją! — Mój Boże — co ty mówisz?
— Mówię, mój wuju, że lilja twoja, jak ją nazywasz, jest blada i wątła i że między tą podwójną miłością, zwiędnie, zniszczeje...
— Nie rozumiem Cię, Antosiu — rzekł P. d’Avrigny.
— O! i owszem rozumiesz, rzekła Antonina,