— Mój ojcze — Antonina bardzo jest szczęśliwa! ona jest zupełnie wolna — a ja w wiecznej żyję niewoli. — Słońce w południe dla mnie za gorące, powietrze z rana i wieczór za zimne. I na cóż mi się przydadzą nogi moje, które tak by chciały pobiegać sobie. — Ja zupełnie jestem jak ten kwiat w cieplarni, co wiecznie żyć musi sztuczném powietrzem. — Czyż jestem chora, mój ojcze?
— Nie, moja Magdaleno, aleś ty słabej budowy i delikatnej; dobrześ powiedziała, jesteś jak kwiat, który biorą do cieplarni — ale też kwiaty takie są najdroższe, najmilsze. Z resztą czegóż pragnąć mogą? Czyż nie mają tego wszystkiego, co inne? Czyż nie cieszą się widokiem nieba? czyż nie ogrzewa ich ciepło słoneczne? prawda, że to wszystko przez szybę okna, ale ta szyba broni od wiatru i deszczu, który łamie inne kwiaty i niszczy.
— Ach! mój ojcze, wiele jest prawdy w tém, co mi mówisz; ale jabym wołała być ogrodowym fiołkiem, albo polną stokrotką jak Antosia, aniżeli tą drogą rośliną, ale wypieszczoną i słabą. Patrz — włosy jéj na wiatr rozpuszczone, i wiatr ten musi oświeżać jéj czoło; a moje — patrz ojcze — jak pali.
Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/73
Ta strona została przepisana.