Strona:PL Dumas - Amaury.djvu/97

Ta strona została przepisana.

— Ale do czegóż chcesz dojść u licha, z tém wszystkiem?
— Zobaczysz zaraz. Szanując twoją nieobecność, czy też sen twój, poszedłem spać. Spałem jak reconwalsscent, i nazajutrz obudziło mię szczebiotanie ptaków dość głośne. Zdało mi się, że jestem na wsi. A ponieważ szczygieł, którego imieniem moja ulica nazywała się, już bardzo dawno nie żyje, albo jest tylko bajką, zacząłem więc, otworzywszy oczy, szukać zieloności, kwiatów, i skrzydlatego śpiewaka, (jak mówi V. Debile), którego dźwięczny głos do mnie dochodził. I z wielkiem podziwieniem znalazłem to wszystko. Znalazłem nawet więcej jeszcze, bo przez okno, u którego zapomniałem zapuścić, rolety, ujrzałem w pośród lewkonij i krzaków różanych, niby w ramkach cudownych, śliczną gryzetkę, jaką kiedy spotkać można, która sentymentalnie zielem jakiemś pokrywała klatkę. — W tej klatce mieszkało pięć czy sześć ptaków rozmaitego gatunku; były tam, Czeczotki, kanarki, szczygły, które dzięki widać łagodnéj władzy, co rządziła niemi, mimo różność rass, żyły w najlepszej zgodzie.
„Był to prawdzimy obraz Mieris’a.