Z Dammartin do Paryża jest jeszcze dobrych mil osiem.
Pierwsze cztery minęły prędko, ale od Bourget nogi Margot, choć pobudzane długiemi nogami Pitoux, sztywnieć zaczęły.
Noc zapadała.
Pod Villette zdawało się Billotowi, że widzi wielką łunę w stronie Paryża.
Zwrócił na to uwagę Aniołowi.
— E! — odpowiedział ten ostatni — to zapewne wojsko biwakujące pod gołem niebem roznieciło sobie ognisko.
— Jakto wojsko? — zapytał Billot.
— Skoro go pełno tutaj, to dlaczegóżby tam nie było?
— Rzeczywiście wpatrzywszy się z uwagą na prawo, ojciec Billot dostrzegł równinę Saint-Denis pokrytą oddziałami wojska. Szły one milczące — piechotą i konno.
Zbroje od czasu do czasu połyskiwały przy słabem blasku gwiazd.
Pitoux, którego oczy podczas nocnych wycieczek nauczyły się widzieć w ciemności, wskazał nawet dzierżawcy, rozstawione na środku wilgotnych pól, armaty, zagrzęzłe w błocie aż po osie.
— O! o! — zawołał Billot. — A więc dzieje się tam coś nadzwyczajnego!... Śpieszmy się chłopcze, śpieszmy.
— Pali się!... — rzekł Pitoux, wznosząc się na grzbiecie Margot, widzisz pan iskry?...
Margot zatrzymała się.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/102
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ X
W KTÓRYM MOWA O TEM, CO SIĘ DZIAŁO NA
KOŃCU DROGI, PRZEBYTEJ PRZEZ PITOUX
TO JEST W PARYŻU