Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

Burza przeciąga przez ulicę, zionąc grozą i śmiercią! Tylko trupy na bruku pozostają.
Kto żyje, ucieka w inne ulice.
Okna zamykają się pośpiesznie.
Entuzjastyczne okrzyki i wściekłą wrzawę zastępuje ponure milczenie.
Billot przeczekał jeszcze chwilę, idąc za radą ostrożnego zawsze Pitoux.
Następnie, czując, że niebezpieczeństwo mija wraz z wrzawą, unosi się na jedno kolano, a Pitoux strzyże uchem, jak zając.
— A więc! panie Billot — mówi chłopak — zdaje mi się, że teraz stosowna dla nas chwila.
— Dobrze, pomóż mi zatem...
— W czem? w uciekaniu?
— Nie; elegancki młodzieniec skonał, ale Sabaudczyk jest tylko zemdlony, jak mi się wydaje. Pomóż mi wziąć go na plecy; nie można pozostawić nieszczęśliwego pludrom na pastwę!
Billot przemawiał językiem, znajdującym oddźwięk w sercu Pitoux‘a.
Nie znalazł on żadnej na to odpowiedzi.
Chwycił zemdlonego i pokaleczonego Sabaudczyka, i jakby worek zarzucił go na barczyste plecy dzierżawcy, który widząc, że ulica Saint-Honoré jest wolna i pusta, pociągnął wraz z Pitoux w kierunku Palais-Royal.