Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

— Przez niemców... dragonów królewskich. Nie słyszeliście krzyków, wystrzałów, tętentu?
— Owszem, owszem, słyszeliśmy! — krzyknęło dwieście czy trzysta głosów. — Mordowano naród na placu Vandome.
— Jesteście dziećmi ludu — zawołał Billot, zwracając się do żołnierzy; — niegodziwość to z waszej strony pozwalać na mordowanie swojej braci!
— Niegodziwość!... — mruknęło złowrogo kilka głosów w szeregach.
— Tak... — niegodziwość?! Powiedziałem to i powtarzam. No — ciągnął dalej Billot, postępując trzy kroki naprzód do miejsca, w którem rozlegało się szemranie — no cóż, może mnie zabijecie, aby dowieść, że nie popełniacie niegodziwości?
— Dobrze!... dobrze... — rzekł jeden z żołnierzy; — dzielny człowiek z ciebie, mój przyjacielu; ale jesteś mieszczaninem i możesz robić co ci się spodoba, inna rzecz żołnierz, musi on słuchać rozkazów.
— To znaczy — zawołał Billot, — że gdybyście otrzymali rozkaz strzelania do nas, ludzi bezbronnych, gotowibyście byli strzelać...
— Ja wiem dobrze, że nie strzelałbym — odezwał się głos z szeregów.
— Ani ja, ani ja — powtórzyło sto głosów innych.
— A więc nie dajcież innym nas zabijać — powiedział Billot. — Jeżeli pozwolicie, aby nas pludry mordowali, to zupełnie to samo, co gdybyście sami mordowali.
— Dragoni!... dragoni!... — zawołało kilka głosów i tłum jednocześnie począł uciekać przez ulicę Richelieu.
Z oddali słychać było zbliżający się ciągle tętent kopyt końskich.
— Do broni!... do broni!... — krzyknęli uciekający.
— A zatem — ryknął Billot, rzucając na ziemię ciało sabaudczyka, które dotąd trzymał jeszcze na plecach, — a zatem oddajcież nam przynajmniej swoje karabiny skoro ich użyć nie chcecie.
— Użyjemy ich do pioruna! — odpowiedział żołnierz do którego zwrócił się był Billot.
— Dalej, dalej do broni! — rozległy się liczne głosy, — do broni! Jeżeli niemcy ośmieliliby się zaatakować tych dzielnych ludzi, pokazalibyśmy szelmom szwabom!...