— Tak!... tak!... — zawołali żołnierze, chwytając za ładownice i nabijając karabiny.
— A!... do pioruna!... — zawołał Billot, — że też ja nie mam mojej strzelby ze sobą. Ale mniejsza — znajdzie się przecie jaki zabity dragon, z którym będę się mógł podzielić.
— Tymczasem — rzekł głos jakiś, — weź sobie ten karabin nabity.
Mówiąc to nieznajomy wcisnął w ręce Billotowi piękny karabin.
W tejże samej chwili dragoni ukazali się na placu, tratując wszystko, co napotkali na drodze.
Oficer, komenderujący gwardją francuską wystąpił cztery kroki naprzód.
— Hola!... panowie dragoni!... — zawołał — stać! jeżeli łaska.
Czy dragoni nie dosłyszeli, czy dosłyszeć nie chcieli, czy też za prędko jechali, aby się powstrzymać na miejscu, dość, że skręcili na prawo i wjeżdżając na plac, najechali na kobietę i staruszka, którzy pod kopytami koni zniknęli.
— Ognia!... ognia!... — krzyknął Billot.
Stał tuż obok oficera i można było przypuszczać, że to oficer zawołał.
Gwardja wzięła broń do ramienia i jednym wystrzałem powstrzymała dragonów.
— Hej!... hej!... panowie gwardziści! — rzekł oficer niemiecki, zwracając się do oddziału francuskiego — a to co?... do nas strzelacie?...
Gwardziści w odpowiedzi strzelili po raz drugi.
Niemcy spostrzegłszy, że mają tym razem do czynienia z żołnierzami, nie zaś z mieszczanami, chwycili cugle i zawrócili na plac Vendome.
— Niech żyją gwardziści francuscy!... — ryczał lud zachwycony.
— Niech żyją obrońcy ojczyzny!... — zawołał Billot.
— Dziękujemy! — odpowiedział tłum, — dziękujemy!... widzieliśmy ogień i jesteśmy ochrzczeni.
— I ja także — rzekł Pitoux — widziałem ogień.
— No i co?... — spytał Billot.
— No i znajduję, że to nic tak znów strasznego.
Billot, który miał czas obejrzeć karabin, i który uznał, że to broń wysokiej ceny, — czyja to strzelba?... zapytał.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/113
Ta strona została skorygowana.