adresu pana Gilberta, zdaje mi się, że powinienem pójść do szkoły Louis le Grand, zobaczyć się tam z jego synem, a potem tu powrócić.
I oczy dzierżawcy błysnęły.
— Narzód do szkoły Louis le Grand!... to wydaje się zupełnie słuszne — potwierdził filozoficznie Pitoux — poto przecież przybyliśmy do Paryża.
— Weź strzelbę, szablę lub jakąkolwiek broń, którego z tych trupów — rzekł Billot, wskazując na pięciu czy sześciu dragonów, rozciągniętych na ziemi i chodźmy do szkoły Louis le Grand.
— Ależ ich broń — zauważył wahając się Pitoux, — nie należy chyba do mnie?...
— A do kogóż należy?... — zapytał Billot.
— Do króla.
— Do ludu!... — odpowiedział Billot.
Pitoux, przekonany przez dzierżawcę, którego znał jako człowieka niezdolnego skrzywdzić sąsiada o jedno ziarnko prosa, zbliżył się ostrożnie do dragona, znajdującego się najbliżej.
Przekonawszy się, że naprawdę nie żyje, wziął jego szablę, strzelbę i ładownicę.
Miał wielką także ochotę wziąć jego kaszkiet, ale nie wiedział, czy to, co Billot mówił o broni — stosowało się i do ubrania.
Zbrojąc się, puścił Pitoux uszy w stronę placu Vendome.
— Oho!... — zawołał — zdaje mi się, że niemcy powracają.
Rzeczywiście dał się słyszeć w tej chwili odgłos kopyt końskich.
Pitoux wszedł na schodki kawiarni Regence i spostrzegł oddział dragonów.
— Powracają! — zawołał.
Billot obejrzał się naokoło, aby rozpoznać, czy była możność stawiania oporu.
Plac był prawie pusty.
— Chodźmy — rzekł — do szkoły Louis le Grand.
I skręcił w ulicę Chartres, a za nim Pitoux, wlokący szablę po ziemi.
— Boże!... — zawołał Billot — a toż wyglądasz, jak handlarz starego żelastwa. Przypnij mi to zaraz.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/115
Ta strona została skorygowana.