— I rozdzielisz go pan sam?...
— Ja sam.
— Kiedy?
— Natychmiast.
— Przepraszam, porozumiejmy się; ja mam tu zajęcie jeszcze na kwadrans i wolałbym, jeżeli to panu wszystko jedno, ażeby podział nastąpił dopiero po moim odjeździe. Przepowiadano mi, że muszę zginąć śmiercią gwałtowną, ale, wyznaję, mam ogromny wstręt do wylecenia w powietrze.
— Niechże będzie za kwadrans. Ale i ja także mam pewną prośbę.
— Jaką?...
— Zbliżmy się obaj do tego okna.
— Po co?...
— Chcę pana uczynić popularnym.
— Ślicznei dziękuję, a w jakiż to sposób?...
— Zobaczysz, panie prefekcie.
Billot poprowadził prefekta do okna.
— Przyjaciele — rzekł — wszak obstajecie za wzięciem Bastylji?...
— Tak, tak, tak! — krzyknęło trzy; czy cztery tysiące głosów.
— Ale brakuje nam prochu, nieprawdaż?..
— Tak!... prochu, prochu!...
— Otóż obecny tu pan, starszy zgromadzenia kupieckiego, ofiaruje nam proch, który jest w ratuszu. Podziękujcie mu, przyjaciele.
— Niech żyje pan starszy!... niech żyje pan de Flesselles! — ryknął tłum.
— Dziękuję wam! — zawołał Billot — dziękuję za siebie i za niego!... A teraz — mówił dalej, zwracając się do prefekta — nie potrzebuję pana brać za kołnierz, ani sam na sam, ani wobec wszystkich, bo jeżeli mi pan nie wydasz prochu, naród, jak go nazywasz, rozszarpie cię na kawałki.
— Oto są klucze!... — odrzekł pan de Flesselles, — pan tak stawiasz rzeczy, że ci niepodobna odmówić.
— Słowa pańskie są dla mnie prawdziwą zachętą, panie prefekcie — rzekł Billot, — jakby już przygotowywał nowy projekt.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/151
Ta strona została skorygowana.