czeniem warjatów, bo toby mu w dzisiejszych czasach dało liczną praktykę.
— Panie de Flesselles — odpowiedział tenże ponury głos — zacny ten obywatel prosi pana o wstęp do pana de Launay. Zwrócę pańską uwagę, że nietylko on, ale trzy tysiące ludzi oczekuje na to.
— Dobrze, panie Marat, będzie miał przepustkę.
Flesselles podszedł do stołu, powiódł ręką po czole, a drugą ująwszy pióro, napisał prędko kilka wierszy.
— Oto pańska przepustka — rzekł, oddając papier Billotowi.
— Przeczytaj obywatelu — rzekł Marat.
— Nie umiem czytać — odpowiedział Billot.
— To daj mnie, ja przeczytam.
Przepustka brzmiała następująco:
My, starszy zgromadzenia kupieckiego miasta Paryża, przysyłamy wam pana Billota, dla porozumienia się z nim w sprawie naszego miasta.
- Dnia 14 lipca 1789 roku
— Dobrze — rzekł Billot, — daj pan, panie Marat.
— Sądzisz obywatelu, że ta przepustka jest dobra? — zapytał Marat.
— Zapewne.
— Poczekajcie, prefekt doda jeszcze przypisek, który ją lepszą uczyni.
Przez ten czas Flesselles stał wsparty o stół i spoglądał pogardliwie to na dwóch ludzi, z którymi miał do czynienia, to na trzeciego, który ukazał się we drzwiach wpół nagi, z muszkietem w ręku.
Tym trzecim był Pitoux. Szedł on za Billotem, gotów na wszystkie jego rozkazy.
— Panie — rzekł Marat do Flessell‘a — oto przypisek, który pan dodasz i który udokładni przepustkę.
— Słucham, panie Marat..
Marat położył papier na stole, i wskazując palcem miejsce, gdzie prefekt miał napisać żądany przypisek.
— Obywatel Billot — rzekł — ma charakter parlamentarza, życie więc jego powierzam pańskiemu honorowi.