wszyscy prawie pozakładali, sami nawet nie wiedząc, co czynią.
— To nadzieja! nadzeja! — zawołało kilka głosów.
— Tak, ale barwa nadziei jest zarazem barwą hrabiego d‘Artois. Chcecie wyglądać tak, jakbyście nosili liberję dworską?
— Nie! nie! — chórem krzyknęły wszystkie głosy, a po nad wszystkiemi głos Billota.
— To zmieńcie te kokardy; jeżeli chcecie nosić barwy, niechaj to będą przynajmniej barwy Paryża, naszego wspólnego ojca: błękitny z czerwonym!
— Tak! tak! — wrzasnęły wszystkie głosy — błękitny z czerwonym.
Na te słowa każdy rzucił pod nogi kokardę zieloną, każdy wołał o wstążki.
Wtedy, jakby czarem, otwierają się okna, a wstążki czerwone i błękitne spadają jak deszcz.
Ale to, co spada, wystarcza ledwie dla tysiąca ludzi.
Natychmiast tłum drze na kawałki fartuchy, suknie jedwabne, szarfy, firanki, szczątki wiąże w pęczki, w rozety, szarfy. Każdemu dostaje się kokarda.
Poczem oddział Billota wyrusza w drogę.
Po drodze zwiększa się on: wszystkie ulice przedmieścia Ś-go Antoniego dostarczyły mu, co miały najżywszego i najgorętszego ze krwi ludu. Przybyli w dość dobrym porządku na ulicę Lesdiguieres, gdzie już stał tłum ciekawych; jedni bojaźliwie, drudzy spokojnie, inni zuchwale spoglądali na wieżyce Bastylji, oświetlone słońcem płomiennem.
Przybycie Billota i jego oddziału, złożonego z tysiąca ludzi, zmieniło natychmiast wygląd i charakter tłumu: bojaźliwi ośmielili się, spokojni unieśli się, zuchwali poczęli grozić.
— Precz z armatami! — krzyknęło dwadzieścia tysięcy głosów, grożąc pięściami wielkim działom, wyciągającym długie szyje miedziane przez otwory w murach.
Właśnie w tej samej chwili, jak gdyby gubernator fortecy usłuchał wezwania tłumu, artylerzyści zbilżyli się do dział i te zaczęły się cofać, aż znikły.
Tłum uderzył w dłonie; był tedy potęgą, skoro ustąpiono przed jego groźbą.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/159
Ta strona została skorygowana.