Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

Tymczasem wartownicy przechadzali się wciąż po murach.
Inwalida mijał się ze szwajcarem.
Po krzyknięciu: „precz z armatami“!, przyszła kolej na szemranie: precz ze szwajcarami! Był to dalszy ciąg wczorajszego okrzyku: „precz z niemcami!“
Ale szwajcarowie chodzili dalej, mijając się z inwalidami.
Jeden z tych, którzy krzyczeli na szwajcarów, zniecierpliwił się. W ręku miał strzelbę.
Skierował lufę przeciw szyldwachowi i wypalił.
Kula uderzyła w szary mur Bastylji, o stopę poniżej wieżycy, naprzeciw miejsca, gdzie przechodził szyldwach.
Wyłom ukazał się jako punkt biały, ale szyldwach ani się zatrzymał i głowy nawet nie odwrócił.
Wielki szczęk wszczął się około tego człowieka, który dał hasło do ataku niesłychanego, szalonego. W gwarze tym jednak, było jeszcze więcej przerażenia, niż wściekłości.
Wielu nie rozumiało tego, ażeby strzelanie do Bastylji, mogło być zbrodnią, zasługującą na karę śmierci.
Billot patrzył na tę masę zielonawą murów, podobną do owych potworów bajecznych, które starożytność pokazuje nam okryte łuską. Rachował otwory, w których lada chwila armaty mogły się nanowo ukazać; rachował otwory w szańcach na ręczną broń.
I Billot poruszył głową, przypominając sobie słowa Flesselles.
— Nie dostaniemy się tam nigdy! — wyrzekł z cicha.
— A to czemubyśmy się nie mieli dostać? — ozwał się jakiś głos za nim.
Billot obrócił się i spostrzegł człowieka o dzikiej minie, okrytego łachmanami, którego oczy świeciły jak dwa węgle.
— Bo niepodobieństwem wydaje mi się wziąć taką warownię siłą.
— Zdobycie Bastylji — rzekł ów człowiek — nie jest czynem wojennym, ale tylko aktem wiary: uwierz a spełnisz.
— Cierpliwości! — rzekł Billot — szukając swego paszportu w kieszeni — cierpliwości!
Człowiek ów pomylił się co do znaczenia tych słów.