Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/163

Ta strona została skorygowana.

— Jak tylko będę mógł najdłużej, dopóki Bastylja nie zostanie otoczona cała; jeżeli można, po mojem wyjściu zacznie się atak.
— Zgoda.
— Nie boisz się, abym cię zdradził? — zapytał Billot Gonchona, podając mu rękę.
— Ja!... — odpowiedział Gonchon z uśmiechem pogardliwym i rękę podaną mu przez silnego wieśniaka, uścisnął z mocą niespodziewaną w tem wyschłem i zwiędłem ciele. — Jabym się miał ciebie obawiać?... A to dlaczego?... Gdybym chciał, na jedno słowo, na jedno skinienie, zgruchotałbym cię jak szklankę, choćbyś był po za temi murami, które jutro istnieć nie będą, choćby cię osłaniali ci żołnierze, którzy dziś wieczór zostaną naszemi, albo przestaną żyć. Idź więc i licz na Gonchona, tak jak Gonchon liczy na Billota...
Billot, został przekonany i szedł ku wejściu do Bastylji, jego towarzysz zaś podążył na przedmieście, pośród tysiąckrotnie powtarzanych okrzyków:
— Niech żyje Gonchon!... niech żyje Mirabeau ludowy!...
— Nie wiem jak wygląda Mirabeau szlachecki — rzekł Pitoux do Billota — ale nasz wydaje mi się wcale brzydkim.