— Co? — zawołał de Launay, żywo się odwracając, jak gdyby źle usłyszał — co mówicie?
— Mówię, że w imieniu ludu przychodzę wezwać pana gubernatora o oddanie Bastylji.
De Launay wzruszył ramionami.
— Dziwne to stworzenie ten lud — rzekł.
— Co? — ozwał się Billot.
— I czegóż on chce od Bastylji?
— Chce ją zburzyć.
— A co mu u djabła przeszkadza Bastylja? Czyż kiedy jaki człowiek z ludu dostał się do Bastylji? Przeciwnie, lud powinienby błogosławić każdy jej kamień. Kogóż to wsadzają do Bastylji? Filozofów, uczonych, arystokratów, ministrów, książąt, to jest nieprzyjaciół ludu.
— To tylko dowodzi, że lud nie jest egoistą.
— Mój panie — rzekł de Launay z pewnem politowaniem — jak to odrazu można poznać, że nie jesteś żołnierzem.
— To prawda, jestem rolnikiem.
— I że nie pochodzisz z Paryża.
— Prawda i to, pochodzę z prowincji.
— I nie znasz wcale Bastylji.
— Prawda, znam ją o tyle, o ile widziałem, to jest z powierzchowności.
— To pójdź ze mną, pokażę ci, co to Bastylja.
— Oho! — pomyślał sobie Billot — wprowadzi mnie na jaką klapę ruchomą, która natychmiast otworzy się pod mojemi nogami, i potem dobranoc, ojcze Billot.
Ale nieustraszony zagrodnik ani drgnął i gotował się pójść za gubernatorem.
— Trzeba wam wiedzieć, że mam w swych lochach tyle prochu, iż mogę wysadzić powietrze Bastylję, a z Bastylją połowę przedmieścia świętego Antoniego.
— Wiem o tem — odparł spokojnie Billot.
— Dobrze. Spojrzyjcie na te cztery działa.
— Widzę je.
— Jak widzicie, zajmują one całą galerję, a galerji tej broni najpierw odwach, następnie drugi odwach, następnie dwa rowy, których przejść inaczej nie można, jak po dwóch mostach zwodzonych, nareszcie sztachety żelazne.
— O! ja nie mówię, że Bastylja jest źle strzeżona —
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/168
Ta strona została skorygowana.