Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

spokojnie odparł Billot — mówię tylko, że będzie dobrze atakowana.
— Chodźmy dalej — rzekł de Launay.
Billot uczynił głową znak przyzwalający.
— Oto cembrowanie rowów — rzekł gubernator — patrzcie, jaka wysokość murów.
— Ze czterdzieści stóp.
— Tak, czterdzieści w dół, a piętnaście w górę.
— Widzicie więc, że jakkolwiek dobre paznogcie może mieć lud, połamie je sobie na tym kamieniu.
— Ja też nie powiedziałem — rzekł Billot że lud zburzy Bastylję przed jej zdobyciem, tylko, że ją zburzy po zdobyciu.
— Wejdźmy na górę — mówił dalej de Launay.
Przeszli ze trzydzieści stopni.
Gubernator się zatrzymał.
— Oto — rzekł — jeszcze jeden otwór, przez który chcecie wejść: ten broniony jest tylko przez jednę strzelnicę ręcznej broni, ale ma on pewną reputację.
Marszałek Maurycy Saski nazywał tę strzelnicę swoją fujarką, bo ona najdokładniej wyśpiewywała nutę, którą lubił. To szczegół historyczny.
— A tak! — ozwał się Billot.
— Idźmy dalej.
I znowu przebyli kilkanaście stopni.
Teraz wydostali się na taras baszty de la Comte.
— Aha! — ozwał się Billot.
— Co takiego? — zapytał de Launay.
— Pan gubernator nie kazałeś zdjąć armat?
— Kazałem je tylko odsunąć i na tem koniec.
— Ja jednak powiem ludowi, że armaty stoją ciągle.
— I owszem.
— Więc nie każecie ich zdjąć zupełnie, panie gubernatorze?
— Ani myślę.
— Doprawdy?
— Armaty królewskie stoją tu z rozkazu królewskiego, mój panie — i ustąpią tylko z rozkazu królewskiego.
— Panie de Launay — odezwał się Billot, czując, że słowo jego poważnieje i wzrasta do wysokości sytuacji — panie de Launay, prawdziwy król, którego radzę wam słuchać, jest ten...