Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

ko się między nami skończyło, nic już tu nie masz do roboty. Żądają cię tam; idź!...
Billot zrozumiał tę powściągliwość człowieka, w którego znajdował się mocy.
Zeszedł po tych samych schodach razem z gubernatorem.
Major pozostał, gubernator wydał mu jakieś rozkazy pocichu.
Widocznem było, że pan de Launay miał chęć czemprędzej rozpocząć obronne działania.
Billot przebył dziedziniec nie wyrzekłszy ani słowa.
Widział artylerzystów przy armatach.
Lonty już się dymiły.
Zatrzymał się przed nimi.
— Przyjaciele!... — rzekł do nich, — pamiętajcie, że ja przyszedłem tu prosić waszego zwierzchnika o unikniecie rozlewu krwi, a on odmówił.
— W imię króla!... panie — odezwał się de Launay tupiąc nogą — wychodź.
— Ej! panie rzekł Billot — wypędzasz mnie w imię króla; pamiętaj, abym nie wrócił w imieniu ludu.
Potem zwracając się ku oddziałowi szwajcarów:
— Za kim wy jesteście? — zapytał.
Szwajcarzy milczeli.
Da Launay wskazał mu palcem bramę żelazną.
Billot chciał jeszcze poraz ostatni spróbować:
— Panie — rzekł do de Launay‘a — w imię ludu! w imię twoich braci!
— Moich braci? Pan moimi braćmi nazywasz tych którzy krzyczą: „Precz z Bastylją! śmierć jej gubernatorowi!“. Są to może twoi bracia, ale z pewnością nie moi.
— Więc w imię ludzkości!
— W imię ludzkości? A cóż pana znagla do tego, żeby przychodzie w sto tysięcy, dla zamordowania stu biednych żołnierzy, zamkniętych w tych murach?.
— Właśnie, oddając Bastylję ludowi, ocalasz pan tym żołnierzom życie.
— A tracę honor.
Billot umilkł; rozbroiła go ta logika żołnierska. Ale zwracając się do szwajcarów i inwalidów:
— Poddajcie się, moi przyjaciele — zawołał — jeszcze czas. Za dziesięć minut będzie zapóźno.