na zabitych i rannych, spoczywających na noszach, gotów był zgodzić się na tę propozycję!
Niech de Launay zgodzi się na półporażkę, a oni poprzestaną na pół zwycięstwie.
Na widok deputatów ustał ogień z drugiego dziedzińca.
Dano im znak, że mogą się zbliżyć.
Jakoż podeszli bliżej, ślizgając się we krwi, omijając trupy i podając rękę rannym.
Poza ich osłoną zebrał się lud. Zabierano zabitych i rannych, pozostawiano tylko krew, szerokiemi plamami farbującą bruk dziedzińca.
Od strony fortecy ogień ustał.
Billot wyszedł, ażeby powstrzymać ogień oblegających.
U bramy spotkał Gonchona.
Gonchon nie miał przy sobie broni, wyglądał jak natchniony, spokojny był, jak gdyby wiedział, że jest nietykalny.
— I cóż się stało z deputacją? — zapytał Billot‘a.
— Weszła do Bastylji — odpowiedział Billot.
— Każ, ażeby nie strzelano.
— To się na nic nie zda — rzekł Gonchon z taką pewnością, jak gdyby Bóg dał mu moc czytania w przyszłości. Na to się nie zgodzą.
— Powinniśmy jednak uszanować zwyczaje wojenne, skorośmy się stali wojownikami.
— Dobrze — odrzekł Gonchon.
Poczem zwrócił się do dwóch swoich podkomendnych, którzy jakby rozkazywali całej tej masie ludzi:
— Idź, Eljaszu, idź, Hullinie: niechaj z naszej strony nie padnie ani jeden strzał.
Na głos wodza, dwaj adjutanci poszli prędko, przeciskając się przez tłum i niebawem huk ręcznej broni zaczął cichnąć, a potem zupełnie ustał.
Nastąpiła chwila wypoczynku.
Skorzystano z niej dla opatrzenia rannych, których liczba wzrosła już blisko do czterdziestu.
Podczas tej przerwy wybiła godzina druga.
Atak zaczął się w samo południe. Lud więc bił się dwie godziny.
Billot powrócił na swe stanowisko, a za nim poszedł Gonchon.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/178
Ta strona została skorygowana.