Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

Oko jego zwróciło się ku kracie; widocznie się niecierpliwił.
— Co ci jest? — zapytał Billot.
— Ha!... jeżeli Bastylja nie będzie wzięta za dwie godziny, wszystko stracone.
— A to dlaczego?...
— Dlatego, że dwór dowie się o tych rozruchach, przyśle tu szwajcarów Bezenvala i dragonów de Lambesq‘a, a wtedy będziemy wzięci we dwa ognie.
Billot zmuszony był przyznać, że prawda była w tem, co mówił Gonchon.
Nareszcie deputaci ukazali się z powrotem.
Po ich posępnej minie znać było, że nic nie wskórali.
— A co!... — odezwał się Gonchon, promieniejąc radością — a co?... czy nie mówiłem?... Co przepowiedziano, to się spełni: przeklęta twierdza skazana jest na zagładę.
Poczem, nie pytając nawet deputatów, wybiegł poza pierwszy dziedziniec, wołając:
— Do broni!... dzieci, do broni!... dowódca odmawia poddania twierdzy.
Rzeczywiście, pan de Launay, przeczytawszy list Flessela, zamiast zgodzić się na propozycję, zawołał z uśmiechem:
— Panowie paryżanie!... sami chcieliście bitwy, teraz już zapóźno.
Parlamentarze nalegali, przedstawiając mu nieszczęścia, jakie sprowadzić może obrona twierdzy.
Ale de Launay nie chciał słuchać i w końcu powiedział parlamentarzom to samo, co przedtem wyrzekł do Billota:
— Proszę wyjść, albo was każę rozstrzelać.
I parlamentarze wyszli.
Teraz de Launay rozpoczął kroki zaczepne. Zdawało się, że niecierpliwość go opanowała.
Zanim deputaci przestąpili próg dziedzińca, „fujarka“ marszałka saskiego grać poczęła.
Trzej ludzie padli, jeden zabity, dwóch rannych.
Rannymi byli: jeden gwardzista i jeden deputowany.
Na widok tego człowieka, ubezpieczonego przywilejami parlamentarza, a jednak zalanego krwią, tłum rozgorzał na nowo.
Dwaj adjutanci Gonchona, znowu powrócili do jego bo-