przestrzeni, deska zadrgała; Billot wyciąga ręce, pada i niknie w rowie.
Pitoux ryknął i rzuca się za nim jak pies newfunlandzki za swym panem.
Wtedy człowiek jakiś podchodzi do deski, z której spadł Billot.
I bez namysłu puszcza się tą samą drogą. Tym człowiekiem jest Stanisław Maillard, woźny, z Chatelet.
Przybywszy na miejsce, gdzie Pitoux i Billot szamoczą się w błocie, spogląda chwilę pod siebie, a widząc, że się cało wydostaną na brzeg, idzie dalej.
W minutę potem staje na przeciwległym brzegu rowu i bierze list spuszczony na końcu szpady.
Poczem, z tymże samym spokojem, z tą samą pewnością, przechodzi ku drugiej stronie po tejże samej desce.
Ale w chwili, gdy wszyscy cisną się doń, ażeby przeczytać, grad kul pada z baszt i daje się słyszeć huk okropny.
Jeden tylko okrzyk, ale jeden z tych, które oznajmiają zemstę ludu, wybiegł ze wszystkich piersi.
— Zawierz tu tyranom! — krzyczy Gonchon.
I, nie myśląc już o kapitulacji, nie myśląc nic, nie pragnąc nic prócz zemsty, lud wpada na dziedzińce, nie już setkami, ale tysiącami.
Nie ręczna broń już, ale wąskość bram przeszkadzała tłumowi do wejścia.
Na ten huk, dwaj żołnierze, którzy nie odstąpili pana de Launay, rzucają się nań, trzeci wyrywa lont i zadeptuje go nogą.
De Launay dobywa szpadę ukrytą w lasce i chce się nią przebić; łamią szpadę w jego rękach.
Widzi wtedy, że mu pozostaje tylko czekać.
Lud ciśnie się, załoga podaje mu ręce, Bastylja wzięta jest szturmem, nie przez kapitulację.
Bo od lat stu, nietylko materję bezwładną zamykano w fortecy królewskiej, ale myśl.
Myśl wysadziła Bastylję, a lud wszedł przez ten wyłom.
Co się tyczy ostatniego strzału, który buchnął wśród ciszy podczas zawieszenia broni, — co się tyczy tej napaści nieprzewidzianej, niepolitycznej, śmiertelnej, nikt się nigdy nie dowiedział, kto wydał do niej rozkaz, kto ją wywołał, kto spełnił.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/187
Ta strona została skorygowana.