Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/210

Ta strona została skorygowana.

— Panie, zapytał Sebastjan Billota z niepokojeni — czy się przytrafiło jakie nieszczęście temu poczciwemu Pitoux, że go nie ma z tobą?
— Siedzi w dorożce przed bramą.
— Mój ojcze rzekł Sebastjan — czy pozwolisz, ażeby pan Billot przyprowadził Pitoux, radbym się z nim zobaczyć.
Gilbert skinął głową, Billot wyszedł.
— Co pan chce mi powiedzieć? zapytał Gilbert księdza Berordier.
— Miałem panu powiedzieć, że nie pracę trzeba zalecać temu chłopcu, ale raczej rozrywkę.
— Jakto, księżę dobrodzieju?
— Tak, jest to poczciwy chłopiec, którego każdy kocha jak syna, albo brata, ale...
Ksiądz się zatrzymał.
— Ale? — zapytał ojciec z niepokojem.
— Ale jeżeli na niego nie zważać, to go coś zabije.
— Cóż takiego, — żywo zapytał Gilbert.
— Praca, którą mu pan zalecasz.
— Praca?
— Tak, panie, praca. Gdybyś go widział nad biurkiem, z rękami skrzyżowanemi, z głową schyloną nad encyklopedją, z okiem nieruchomem...
— Pracuje czy marzy, — zapytał Gilbert.
— Pracuje, panie, szuka dobrych wyrażeń, zwrotów starodawnych, formy greckiej lub łacińskiej, szuka całemi godzinami i patrzaj pan w tej chwili nawet...
Istotnie, lubo ojciec zaledwie przed pięciu minutami oddalił się od niego, lubo Billot tylko co za sobą drzwi zamknął, chłopiec zapadł w pewien rodzaj marzenia, podobnego do ekstazy.
— Czy to zdarza mu się często? — zapytał Gilbert niespokojnie.
— Mógłbym prawie powiedzieć, że to jest jego stan zwykły. Patrzajcie, jak on czegoś szuka.
— Masz słuszność, księże profesorze — rzekł Gilbert — i kiedy spostrzeżesz go tak zadumanego, trzeba go rozrywać.
— Szkoda to będzie, bo z pracy tej, widzi pan, wychodzą utwory, które niegdyś stanowić będą największą chlubę kolegjum Ludwika Wielkiego. Ja przepowiadam, że