któr — mów mi o nich często, mów mi za każdym razem, jak będziesz miał widzenie, a postaram się, ażeby cię wyleczyć.
Sebastjan potrząsnął głową.
— Wyleczyć mnie, i pocóż, — rzekł — do marzenia tego już się przyzwyczaiłem, zżyło się ono ze mną, kocham tego ducha, chociaż przede mną ucieka, a nieraz nawet jakby mnie odpychał. Nie lecz mnie, ojcze. Możesz mnie jeszcze opuścić, podróżować znowu, powrócić do Ameryki. Skoro mam to widziadło nie jestem sam zupełnie.
— A! — wyszeptał doktór.
I, przyciskając Sebastjana do piersi, rzekł:
— Do widzenia, moje dziecko, spodziewam się, że się już nie rozłączymy, bo jeżeli pojadę, postaram się, ażebyś i ty pojechał ze mną.
— Czy moja matka była piękna? — zapytało dziecko.
— O! tak, bardzo piękna! — odpowiedział doktór zdławionym głosem.
— I kochała cię tak, jak ja cię kocham.
— Sebastjanie! Sebastjanie! nie mów mi nigdy o matce! — zawołał doktór.
I, po raz ostatni przycisnąwszy usta do czoła dziecka, wybiegł z ogrodu.
Dziecko zamiast podążyć za nim, upadło na ławkę posępne i przygnębione.
Na dziedzińcu Gilbert spotkał Billota i Pitoux, doskonale pokrzepionych; opowiadali księdzu Berardier szczegóły zdobycia Bastylji.
Zwierzchnikowi szkoły polecił raz jeszcze Sebastjana i wsiadł znów do dorożki ze swymi dwoma towarzyszami.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/218
Ta strona została skorygowana.