Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/221

Ta strona została skorygowana.

— Niema, pan baron w zeszłą sobotę wyjechał do Brukseli.
— A pani baronowa?
— Pojechała z panem.
— A pani de Stael?
— Pani tu pozostała. Ale nie wiem, czy pani może pana przyjąć; o tej godzinie zwykle wychodzi na spacer.
— Proszę się dowiedzieć, gdzie jest, i oznajmić, że pragnie się z nią widzieć doktór Gilbert.
— Pójdę zapytać, czy pani jest w mieszkaniu. Zapewne pana przyjmie. Ale jeżeli jest na przechadzce, mam rozkaz nie przerywać jej spaceru.
— Dobrze, dobrze. Idź, proszę.
Lokaj otworzył furtkę w sztachetach i Gilbert wszedł.
Służący, zamykając drzwiczki, rzucił spojrzenie badawcze na pojazd, którym przyjechał doktór i na dziwne postacie dwóch jego towarzyszów podróży.
Potem się oddalił.
Gilbert czekał sam.
W pięć minut później lokaj powrócił.
— Pani baronowa jest na spacerze — rzekł.
I ukłonił się, jakby chciał pożegnać Gilberta.
Ale doktór nie dał za wygraną.
— Mój przyjacielu — rzekł do lokaja — bądź łaskaw trochę przekroczyć przepisy i powiedzieć pani baronowej, że jestem przyjacielem pana margrabiego de Lafayette.
Luidor, wsunięty do ręki lokaja, ostatecznie przemógł jego skrupuły, których połowę usunęło już nazwisko, wyrzeczone przez doktora.
— Proszę pana — odezwał się lokaj.
Gilbert udał się za nim. Służący jednak, zamiast do dworu, poprowadził go do parku.
— Tu jest ulubione miejsce przechadzki pani baronowej — wyrzekł służący, wskazując Gilbertowi wejście do jakiegoś labiryntu. Racz pan tu chwilkę zaczekać.
W dziesięć minut później dał się słyszeć szelest w gęstwinie krzaków i oczom Gilberta ukazała się kobieta dwudziesto-trzy czy czteroletnia, wysoka, o kształtach raczej szlachetnych, niż pięknych.
Zdziwiona się wydała, widząc gościa młodego jeszcze, gdy spodziewała się bezwątpienia zastać człowieka już w dojrzałym wieku.