— Bagno. Rozumie ciotka przecie, że ptaki, które się już raz złapało...
— To co?
— To już się tam nie znajdują.
— Prawda — powiedziała ciotka.
Po raz pierwszy dopiero, jak był u niej, przyznawała mu ciotka rację, to też Pitoux został zachwycony.
— Ale — powiedział — w tych dniach, w których nie chodzi się na bagniska, można się udać gdzieindziej. W dnie, wktóre nie łapie się ptaków, można złapać co innego.
— Co takiego?
— Króliki.
— Króliki?
— Mięso się z nich zjada, a skórki sprzedaje. Każda skórka warta jest dwa sous.
Ciotka Aniela spojrzała z zachwytem na siostrzeńca; nigdy nie sądziła, ażeby tak był oszczędny.
Teraz dopiero ukazał się jej Pitoux w świetle właściwem.
— Czy jabym sprzedawała te skórki?...
— Pewno — odpowiedział Pitoux; moja matka zawsze je sprzedawała.
Dziecku ani na myśl nie przyszło, że mógłby żądać czego więcej za produkcje jakich dostarczały jego łowy, nad część swoją przy jedzeniu.
— Kiedyż pójdziesz łapać króliki? — zapytała panna Aniela.
— Jak będę miał sidła.
— Zrób je sobie!
Pitoux wstrząsnął głową.
— Przecież sam sobie zrobiłeś lep i gałązki.
— Lep i gałązki, to prawda; ale drutu robić nie umiem Potrzeba mi drutu mosiężnego; ten kupuje się już gotowy u kupca.
— A ileż na to potrzeba?
— O! za cztery sous — odrzekł Pitoux, mógłbym zrobić dwa tuziny.
— A mając dwa tuziny, ile możesz złapać królików?
— To zależy; cztery, pięć, sześć może, a zresztą te same sidła mogą służyć na kilka razy, jeżeli ich leśniczy nie znajdzie...
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/27
Ta strona została skorygowana.