Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/311

Ta strona została skorygowana.

ła królowa ze wzrokiem piorunującym, — weź oskard i idź pomagać do zburzenia Bastylji.
— Pani żartujesz — odparł król. — A ja ci powiadam na serjo i daję ci na to słowo, że poszedłbym, gdyby to nie było śmieszne ażeby król brał się do oskarda, kiedy może to samo zrobić jednem pociągnięciem pióra. Bo nie będziesz już mogła dla kaprysu swych przyjaciół, wtrącać do więzienia ludzi uczciwych.
— Ludzi uczciwych?
— A tak! Widziałem dzisiaj jednego, który tam był zamknięty i dziś z rana wyszedł.
— Dziś wieczorem widziałeś Wasza Królewska Mość człowieka, który z rana wyszedł z Bastylji?
— Tylko com się z nim rozstał.
— Któż to taki?
— Znajomy twój.
— Mój?
— Tak.
— Jakżeż się nazywa ten znajomy?
— Doktór Gilbert.
— Gilbert! Gilbert! — zawołała królowa. — Jakto? ten, którego nazwisko Andrea wspomniała, powracając do zmysłów?
— To musi być ten sam, jabym przynajmniej na to przysiągł.
— I ten człowiek był w Bastylji?
— Myślałby kto, że pani o tem nie wiesz.
— Nic zgoła.
I królowa spostrzegłszy na twarzy króla wyraz zdziwienia, wyrzekła:
— Chyba, żem zapomniała z jakiego powodu...
— A tak — zawołał król — zawsze jest jakiś powód tych niesprawiedliwości, o których się zapomina. Ale jeżeli ty zapomniałaś i o tym powodzie i o doktorze, pani de Charny nie zapomniała ani o jednym ani o drugim.
— Najjaśniejszy Panie! — krzyknęła Marja Antonina.
— Musiało między nimi coś zajść... — mówił dalej król.
— Najjaśniejszy Parnie! przez litość! — odezwała się królowa, niespokojnie spoglądając w stronę buduaru, w którym zamknięta Andrea mogła słyszeć wszystko, co mówili.