Następny ranek zaświtał jasny, pogodny, jak w przeddzień; słońce olśniewające złociło marmury i piaski Wersalu.
Ptaki, siedzące tysiącami gromad na najwyższych drzewach parku, witały ogłuszającym krzykiem nowy dzień gorąca i wesela budzący ich radość.
Królowa wstała o godzinie piątej. Kazała prosić do siebie króla, skoro się tylko obudzi.
Ludwik XVI — trochę zmęczony przyjęciem Zgromadzenia i przybyłej deputacji, której musiał odpowiadać, bo był to początek rozpraw, — spał cokolwiek dłużej, wynagradzając zmęczenie, aby nikt nie powiedział, że stracił na świeżości.
Zaledwie go ubrano, zaledwie przypasał szpadę, gdy usłyszał prośbę królowej: zmarszczył lekko brwi.
— Jakto? — rzekł — królowa wstała już?
— O! oddawna Najjaśniejszy Panie.
— Czy jeszcze chora?
— Nie, Najjaśniejszy Panie.
— I czegóż żąda ode mnie, tak wcześnie?
— Jej Królewska Mość tego nie powiedziała.
Król zjadł pierwsze śniadanie składające się z buljonu i wina i poszedł do Marji-Antoniny.
Zastał królowę zupełnie ubraną, jak na uroczystość, piękną, bladą, imponującą. Przyjęła męża z tym zimnym uśmiechem, który błyszczał jak słońce zimowe na licach królowej, w czasie przyjęć u dworu, kiedy trzeba było rzucić promień tłumowi.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/365
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ V
PANCERZ