Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/367

Ta strona została skorygowana.

— Ale, Najjaśniejszy Panie, ja nie zaprzeczam wcale tego, co mi łaskawie mówisz; zdecydowałam się wczoraj, zrezygnowana jestem dzisiaj.
— Więc, pani, nacóż ten wstęp?
— Ja nie myślałam o żadnym wstępie.
— Przepraszam! dlaczegóż to pytanie o mój strój, o projekta?
— O strój? tak, to co innego — odpowiedziała królowa, próbując jeszcze tego uśmiechu, który w miarę jak znikał, stawał się bardziej posępny.
— Cóż chcesz od mojego ubrania?
— Chciałbym, Najjaśniejszy Panie, abyś je zrzucił.
— Czy nie wydaje ci się stsowne to jedwabne ubranie koloru fioletowego? Paryżanie przywykli widzieć mię w tem ubraniu; lubili na mnie ten kolor, na którym zresztą niebieska wstęga dobrze odbija. Samaś mi to często mówiła.
— Nie zarzucam nic barwie tego ubrania.
— Więc?
— Tylko podszewce.
— Doprawdy, intrygujesz mnie swoim wiecznym uśmiechem... Podszewka?... co za żart?
— Nie żartuję już... teraz, niestety.
— Teraz znowu dotykasz mej kamizelki, czy ci się i ona nie podoba?...
— Nie mam nic przeciw kamizelce.
— Jakaż ty jesteś dziwna!... Więc ten żabot, ta batystowa koszula haftowana, nie podobają ci się? E! czyż nie mam się wystroić, jadąc z wizytą do mojego drogiego miasta Paryża?
Gorzki uśmiech ściągnął usta królowej; dolna warga szczególniej, ta, którą jej tak zarzucano, jako austrjaczce, odęła się i wysunęła naprzód, jakby pełna jadu, nienawiści i gniewu.
— Ja nie zarzucam nic twemu pięknemu strojowi, Najjaśniejszy Panie, tylko samej podszewce.
— Podszewce?... O wytłumacz się raz przecie!
— A tak! wytłumaczę się. Król, nienawidzony, zawadzający im, mający się rzucić między siedmkroć sto tysięcy paryżan, upojonych triumfami i ideami rewolucyjnemi, król, chociaż nie jest średniowiecznym księciem, powinien jednak wjeżdżać dzisiaj do Paryża w pancerzu