Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/382

Ta strona została skorygowana.

— Najjaśniejszy Panie — powiedział pan de Beauveau — tak, jak jedziemy teraz, Wasza Królewska Mość robi milę na trzy godziny. Trudno jechać wolniej.
W rzeczy samej, konie zatrzymywały się co chwila, przemowy i odpowiedzi trwały ciągle, gwardja narodowa bratała się (wyraz niedawno wynaleziony) z gwardją Jego Królewskiej Mości.
— Panie Gilbert — odezwał się Billot półgłosem — dobrze ja patrzyłem na króla i dobrze go słuchałem. Wiesz pan co — mojem zdaniem, król jest zacnym człowiekiem.
I zapał zdziałał to, że Billot wymówił tak głośno ostatnie wyrazy, iż usłyszeli je król i cały sztab.
Sztab począł się śmiać.
Król uśmiechnął się, poczem wyrzekł:
— Takie pochwały lubię.
Słowa te głośno wyrzeczone, usłyszał Billot.
— O! masz słuszność, Najjaśniejszy Panie, bo nie każdego niemi obdarzam — odparł Billot, rozpoczynając z królem rozmowę, jak niegdyś Michaud z Henrykiem IV-tym.
— Pochlebiają mi one tembardziej — rzekł król zmieszany, nie wiedząc jak pogodzić godność królewską, z mową, jaka przystała dobremu patrjocie.
Niestety! biedny monarcha, nie przywykł jeszcze nazywać się królem francuzów.
Uważał się jeszcze za króla Francji.
Billot mocno uradowany, czytał w rysach królewskich wielką miłość dla monarchji konstytucyjnej i mówił o tem do Pitoux, który przepełniony miłością własną i nadmiarem miłości dla Billota, wyrażał to wszystko nazewnątrz, najprzód w okrzykach głośnych, a potem piskliwych.
— Niech żyje król! Niech żyje ojciec narodu!
Ta modulacja głosu następowała w miarę jak bardziej chrypł.
Pitoux był już zupełnie zachrypnięty, kiedy orszak przybył do Point-du-Jour, gdzie pan Lafayette na sławnym białym wierzchowcu, trzymał pod bronią niekarne i ruchliwe kohorty gwardji narodowej, ustawione tam od godziny piątej z rana dla spotkania króla.
Była wtedy godzina druga.
Widzenie się króla z nowym wodzem siły zbrojnej we Francji, odbyło się zadawalająco dla patrzących.