Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/388

Ta strona została skorygowana.

Potem skinął ręką na pana de Lafayette, który zbliżył się opuszczając szpadę.
— Panie de Lafayette — rzekł do niego król — czekałem, aby ci powiedzieć, że cię zatwierdzam w stopniu dowódcy gwardji narodowej.
I wsiadł do karety wśród powszechnego zadowolenia.
Gilbert uspokojony co do króla, pozostał w sali posiedzeń z wyborcami i z Baillym.
Jeszcze swoich spostrzeżeń nie ukończył.
Słysząc jednak okrzyki, witające króla, podszedł do okna i rzucił ostatni raz okiem na plac, aby czuwać nad postępowaniem swych dwóch wieśniaków.
Byli oni zawsze, a przynajmniej tak się zdawało, najlepszymi przyjaciółmi króla.
Nagle od strony ulicy Pelletier ujrzał Gilbert pędzącego jeźdźca, kurzem okrytego, przed którym łagodne tłumy z uszanowaniem się rozstępowały.
Dnia tego lud był dobry, uprzejmy i dlatego z uśmiechem powtarzał:
— Oficer króla! oficer królewski.
I okrzyki: „Niech żyje król!“ pozdrawiały tego oficera, a ręce kobiet głaskały spienionego konia.
Oficer dotarł do karety w chwili, gdy zamykano drzwiczki za królem.
— A! to ty, hrabio Charny — rzekł Ludwik XVI.
Potem spytał ciszej:
— Cóż się u was dzieje?
I ciszej jeszcze:
— Cóż królowa?
— Bardzo niespokojna, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział oficer, wsuwając głowę do karety.
— Wracasz teraz do Wersalu?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— To uspokój przyjaciół naszych, że wszystko odbyło się nadspodziewanie dobrze.
Charny skłonił się, podniósł głowę i ujrzał przyjazne skinienie, jakie mu przysyłał pan de Lafayette.
Charny podszedł ku niemu, a Lafayette podał mu rękę, i niebawem oficer z koniem uniesieni zostali przez tłum ku nadbrzeżnej ulicy, gdzie gwardja narodowa stojąc